Szpilki po godzinach

  »   BLOG  »  po godzinach  »  lifestyle  »  ŚWIĘTA POZA DOMEM

Dlaczego akurat w tym roku zdecydowaliśmy się na spędzenie Świąt Wielkanocnych poza domem, dlaczego w środku lasu i jakie mamy wnioski z wyjazdu? Zapraszam do lektury!

Od 11 lat organizujemy Święta Bożego Narodzenia i Wielkanocne w naszym domu. W naszym czyli moim i mojego partnera męża Ludwika, a od paru lat również Franka i Kazia. Zastanawiasz się może dlaczego nie jedziemy do rodziców, dlaczego to my je organizujemy, a nie inni członkowie rodziny (np. rodzeństwo) i czy na pewno jest to w 100% zgodne z naszymi wyobrażeniami na temat świąt. Odpowiedzi nie są jednoznaczne.

Po pierwsze tworzymy rodzinę patchworkową. Mamy tak pogmatwane relacje rodzinno-dziecięce, że ciężko by mi to było tu wszystko opisać. Efekt jest taki, że nawet jeśli bylibyśmy gdzieś zapraszani i tak organizowalibyśmy drugą wersję spotkań świątecznych w naszym domu, dlatego często łatwiej jest zrobić jedną u nas.

Po drugie na horyzoncie nie widać chętnych, którzy chcieliby przejąć CAŁĄ organizację świąt. Młodsze rodzeństwo, mama, która sama nie poradzi sobie z przyjęciem kilkunastu osób czy tata, który mieszka za granicą, nie dają nadziei na to, żeby sytuacja szybko się zmieniła.

Po trzecie lubimy to, choć po tylu latach ustaleń, telefonów, planów, choinek, planowania menu i często burzliwej organizacji, czasami chcemy zamknąć mieszkanie na cztery spusty i wyjechać tam, gdzie będziemy tylko my i … przygotowane przez kogoś innego: potrawy, porządki i atrakcje 😉

Tematy świąteczne nigdy nie należą do łatwych. Jedni nie rozumieją jak można nie szorować domu od podłóg po sufity, nie gotować przez tydzień przed i nie gościć rodziny, inni nie rozumieją po co Ci pierwsi tak się męczą. Nie mówię nawet o poglądach Polaków, mam na myśli jedną rodzinę. Naszą rodzinę. Każdy ma na święta inny pomysł i wymaga od innych, by się do niego dopasować.

Część pragnie świątecznego klimatu, całodziennych spotkań z rodziną i ciągłego obżarstwa, inni wolą odespać i odpocząć, bez konieczności zakładania odświętnych ubrań czy specjalnych przygotowań. Jedni chcą żeby święta były zorganizowane, ale nie chcą brać udziału w przygotowaniach, drudzy oczekują zaangażowania i są sfrustrowani, gdy go nie otrzymują. Są tacy, którzy chcą się spotkać, ale organizować już nie i Ci, którzy organizują i, bo chcą spędzić chociaż jeden, dwa dni w roku z całą rodziną.

Czy do tej pory przeszkadzało mi to, że to całe zamieszanie odbywa się w naszym domu? NIE! Uwielbiam święta, zarówno te zimowe bez śniegu, jak i wiosenne ze śniegiem i do tej pory tworzenie świątecznego klimatu sprawiało mi frajdę. Czekałam tygodniami na ubieranie choinki i zapach piekącej się szarlotki w moim domu. Czekałam na zdobienie domu świeżymi kwiatami i rodzinną wyprawę do kościoła z koszyczkiem.

Nie zawsze było różowo, ale ja biorę ten cały rozgardiasz w całości – zarówno sprzątanie, które nigdy nie smakuje tak samo jak tuż przed przyniesieniem do domu choinki i ułożeniem na stołach białych obrusów, jak i gotowanie, którego klimatu nie da się powtórzyć przy innych okazjach. Biorę na siebie drobne sprzeczki, nieporozumienia i nerwową atmosferę na godzinę przed kolacją, gdy okazuje się, że nikt nie pomyślał o opłatku czy … pieczywie. Świadomie decyduję się również na bieganie po sklepach i wyszukiwanie idealnych prezentów, bo w całej mojej świątecznej karierze, nie zdążyło mi się być perfekcyjną panią domu, która planuje takie rzeczy z rocznym wyprzedzeniem. To co mogę deleguję (sprzątanie, zamówienie części potraw czy nawet, o zgrozo, gotowce!), a to co mnie wkurza, od razu komunikuję.

Decyduję się na to, bo lubię i autentycznie cieszy mnie widok całej rodziny przy jednym stole. Jestem szczęśliwa, bo spełniają się moje marzenia! Z rodzinnego domu nie mam przyjemnych wspomnień ze świątecznych dni, wręcz przeciwnie. Gdy wszyscy świętowali u nas odbywały się największe awantury. Nie było przygotowań, sprzątania czy gotowania. Jako dziecko wymyślałam w szkole prezenty, które rzekomo dostawałam pod choinkę, bo nie przeszłoby mi przez gardło, że nie dostałam nic. Jako nastolatka obiecałam sobie, że u mnie będzie inaczej i słowa dotrzymałam. Odkąd zrozumiałam, że nie muszę powielać rodzinnych schematów i że mogę robić co tak naprawdę mi się podoba, postanowiłam, że co jak co, ale moje święta będą super! Gdy miałam 22 lata po raz pierwszy doświadczyłam pięknych, spokojnych i radosnych Świąt Bożego Narodzenia. Zorganizowałam je samodzielnie, korzystając z dobrodziejstw sklepowych gotowców, bo w tamtym czasie nie potrafiłam ugotować nawet zupy I to nie jest żart sytuacyjny, może kiedyś opowiem Wam o moich pierwszych eksperymentach w kuchni. W każdym razie, wcale mnie to nie zniechęciło, wręcz przeciwnie – wspomnienie pachnącej choinki, mini prezentów i samodzielnie podgrzanych dań, napawało mnie dumą i nadzieją, że za rok będzie jeszcze lepiej.

Założenia od początku były proste:

Po pierwsze ŚWIĄTECZNA ATMOSFERA – ma być czysto, pięknie pachnieć i wyglądać.

Po drugie BLISCY – wśród moich bliskich są również znajomi i przyjaciele. Przeważnie spędza z nami święta, ktoś z kim nie łączą nas więzy krwi.

Po trzecie ŻYCZLIWA ATMOSFERA – w tym okresie szczególnie zależy mi na dobrych relacjach, dlatego staram się, by nie dochodziło do konfliktów. Nie zależy to tylko ode mnie, nie zawsze więc się udaje, ale i tak wychodzi całkiem nieźle

Po czwarte NIC NA SIŁĘ – nigdy nie zrobiłam 12 dań, nigdy nie wysprzątałam domu sama (zlecałam sprzątanie pomocy domowej lub ustalałam podział obowiązków pomiędzy domowników – np. bracia, partner) i nigdy nie pozwoliłam na to, by pierdoły zepsuły magię świąt.

I choć ta słodko-gorzka mieszanka emocji dawała mi dużo frajdy i satysfakcji, tym roku zdecydowaliśmy się spędzić ten czas inaczej. Jestem w połowie drugiej ciąży, a 2-letni Franek jest coraz bardziej wymagający. Na początku roku podjęliśmy decyzję, że w Święta Wielkanocne spędzimy poza domem. Postawiliśmy na naszą małą rodzinę, odpoczynek i naturę.

Nie ciągnie nas do dużych hoteli, myśleliśmy więc raczej o kameralnym miejscu z klimatem. O miejscu w którym zarówno my, jak i mały Franek będziemy mogli odpocząć i spędzić czas razem. Nie spiesząc się, nie zastanawiając się nad listą zakupów czy planem dnia. Zależało nam również na domowych (i gotowych) posiłkach, a także na atrakcjach dodatkowych, takich tak możliwość posiedzenia przed kominkiem czy wyjście na spacer do lasu.

Właścicielka Kolonii Mazurskiej Mierki pojawiła się w moim życiu jak na życzenie, wykupując dostęp do 6-miesięcznej Akademii Biznes w Szpilkach – zarabiaj więcej dzięki zaangażowaniu klientów. Gdy tylko dowiedziałam się o tym pięknym domu z bali, który znajduje się 200km od Warszawy i autentycznie położony jest w środku lasu, wiedziałam, że prędzej czy później się w nim pojawię.

Gdy przyszedł czas na wybór miejsca w którym spędzimy Święta Wielkanocne, moje myśli od razu powędrowały w stronę mazur. Ustaliłam wszystkie szczegóły z Danusią i … zrobiło mi się ciepło na sercu. Nie będzie planowania, sprzątania i gotowania. Nie będziemy mieć tego wszystkiego na głowie! Nie do końca czułam się z tą myślą dobrze, bo jednak wybraliśmy swój komfort, a nie spotkanie z rodziną, ale … ostatecznie stwierdziłam, że po tylu latach świąt u nas, jedne mogą odbyć się bez nas. Prawda?

Oczywiście była to dobra decyzja, bo tyle czasu we trójkę nie spędziliśmy odkąd Franek pojawił się na świecie. Czasu dobrego jakościowo, nie po prostu „czasu”, if you know what I’m mean 😉

Po pierwsze MY – byliśmy we trójkę od rana do wieczora, a nawet w nocy, bo zapomnieliśmy zabrać ze sobą łóżeczka turystycznego 😉

Po drugie MY – nie było sprzątania, gotowania i codziennych obowiązków.

Po trzecie MY – nie pracowaliśmy. Ba! Brak zasięgu spowodował, że praktycznie nie zaglądaliśmy do telefonów.

Po czwarte LUZ – robiliśmy co chcieliśmy, jak chcieliśmy i kiedy chcieliśmy. Nie robiliśmy planów, nie mieliśmy oczekiwań. Jak nam się zachciało zdrzemnąć, to jedno cięło komara, a drugie szło z Frankiem na spacer. Gdy zachciało nam się pojechać na basen, to wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy, a gdy mieliśmy ochotę posiedzieć przed kominkiem, to schodziliśmy na dół i … cieszyliśmy się przyjemnym ciepełkiem i swoim towarzystwem.

W tej błogiej atmosferze minęło nam pięć dni. Z żalem wracaliśmy do nieposprzątanego domu i pustej lodówki.. 😉

Wnioski? Bardzo proszę!

Czy pomysł na spędzenie czasu poza domem wypalił? Zdecydowanie TAK. Trzeba jednak brać pod uwagę wymagania jakie ma się w stosunku do takiego wyjazdu. Gdy marzą nam się luksusowe i wystawne święta celujmy w hotele na tym poziomie, gdy pragniemy spokoju i domowej atmosfery, szukajmy miejsc spełniających te wymagania.

Czy powtórzymy to w przyszłości? Zdecydowanie TAK. Choć lubię święta w domu, rzadko udawało mi się podczas nich odpocząć, a w tym roku urobiłabym się po łokcie. Czasem warto postawić na swój komfort i zadbać o własne potrzeby.

Czy wyjazd wyszedł nas drożej niż święta w domu? TAK, choć ręki uciąć sobie nie dam, bo w biegu i natłoku obowiązków, często uciekają nam niektóre wydatki. Mam na myśli te, które powstają podczas organizacji uroczystości świątecznych w domu, bo te z wyjazdami są dość proste do oszacowania i zaplanowania.

A ty jak spędzasz Święta? W domu czy poza nim? Z dalszą rodziną czy raczej w kameralnym gronie?

Pozdrawiam wiosennie,
Alicja

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.