Szpilki po godzinach

MAM DOŚĆ PROWADZENIA WŁASNEJ FIRMY

  »   BLOG  »  biznes  »  organizacja pracy  »  MAM DOŚĆ PROWADZENIA WŁASNEJ FIRMY

Nie wiem czy to efekt przesilenia wiosennego czy nagromadzenia się takiej ilości rzeczy, której nie jestem w stanie ogarnąć, ale mam dość. Mam dość prowadzenia własnej firmy.

Przez jej założeniem wydawało mi się, że jak będę panią i władczynią w swoim królestwie (czytaj we własnej firmie), to wszystkie etatowe problemy znikną. Nikt nie będzie mi mówił co mam robić, co robię źle, sama będę podejmować decyzje, więc nie będzie żadnych problemów, bo przecież JA WIEM. Wiem co zrobić lepiej, inaczej, jak tym pokierować, jak zarządzać czasem, ludźmi i sobą. Prowadzenie biznesu to wymarzone miejsce dla takiej osoby jak ja. Doskonale wiem co robić, brakuje mi tylko tej firmy, żebym pokazała wszystkim i sobie jak to się robi.

Pierwsze miesiące pokazały mi, że … nic nie wiem. Po pół roku ciągłego myślenia, niedosypiania, chaosu organizacyjnego i braku zarobków, zaczęłam myśleć o zamknięciu firmy.

Potem przyszedł czas na refleksje, przyznanie się przed sobą, że po raz kolejny trzeba uczyć się wszystkiego od nowa, że wiedza, którą posiadałam przydała się, a i owszem, ale nie tam gdzie jej najbardziej potrzebowałam.

Konfrontowanie się ze swoimi lękami było i jest dla mnie najtrudniejsze. JESTEM INTROWERTYCZKĄ! Może i mam zdolności organizacyjne, ludzie do mnie lgną, często się uśmiecham, ale najlepiej pracuje mi się zza ekranu monitora. Ale wiem, że zaszywając się w domu nie dotarłabym do kobiet z moim przekazem, a bez tego nie było mojej firmy.

Zaczęłam więc wychodzić do ludzi. Spotkania, eventy, klub i nagle stałam się liderką społeczności kobiet, które pragną być szczęśliwe. Które pragną zmienić coś w swoim życiu, tak jak zrobiłam to lata temu. Tak, tego chciałam, ale wyobrażając to sobie, nie wiedziałam z czym przyjdzie mi się zmierzyć. Mam na myśli samą siebie oczywiście – lęk przed wystąpieniami publicznymi, ograniczenia, lenistwo, wrodzony perfekcjonizm, idealistyczna natura, która w żadnym obszarze nie godzi się na kompromisy. I ta moja chęć zaszycia się w domu. W pracy, ale w domu przy komputerze.

Bo pomimo tego, że dziś piszę o tym jak mi źle, to UWIELBIAM ten stan, gdy z gorącą kawą siadam przed monitorem mojego laptopa i robię rzeczy, które sobie wymyśliłam. Które stworzyłam i realizuję, których bieg i efekt końcowy zależą tylko ode mnie.

Nie od szefa, który mi powie,  że tego nie mogę, nie od pogody, nie od pensji, tylko od tego ode mnie i to jest piękne. To trzyma mnie w tej firmie, która nie raz dała mi w kość, przez którą nie raz płakałam i przez którą zarywam noce – wolność!

Wolność wyboru, wolność w podejmowaniu decyzji, wolność w kreowaniu mojej rzeczywistości. Tu nie ma szklanego sufitu, chyba, że go sobie narysuję. Tu nie ma dyskusji z nielubianym szefem, chyba, że sama dla siebie nim będę, tu nie ma ograniczeń. I pomimo tego, że często mam dość, to kocham to co robię. Nigdy nie czułam się tak niezależna i wolna.

Własna firma to również marzenia. Kiedyś myślałam, że mogę je realizować pracując na etacie i do pewnego momentu faktycznie tak było. Moja pierwsza praca „w biurze”, „na umowę”, poprzedzona była rozmową kwalifikacyjną, na którą spóźniłam się godzinę. W CV hulał wiatr, a ja w odpowiedzi na pytanie „Dlaczego chce Pani pracować w naszej firmie?” powiedziałam, że chcę realizować marzenia. Przez pierwszych kilka miesięcy musiałam do nich dążyć mając co miesiąc do dyspozycji  okrągły 1000 zł. Do ręki, na czysto, ale ponieważ utrzymywałam się już wtedy sama, trzeba było opłacić czynsz, kupić jedzenie, ubrania i na realizację marzeń jakby nie zostawało. Szybko po w ciągu 3-4 lat doszłam do poziomu 5 000 zł./m-c, ale okazało się, że nie chodzi o pieniądze. Że chodzi o coś więcej. Okazało się, że jednym z moich marzeń jest kreowanie mojej rzeczywistości, a nie wykonywanie tych samych czynności, które może i na początku dawały mi radość i satysfakcję, ale w końcu przestały.

Splot różnych okoliczności doprowadził mnie do własnej firmy. Nie wiem do dziś czy porwała bym się na to sama, gdyby nie moja wspólniczka. Nie wiem co by było, gdybym poddała się w jednym z tych momentów, w których miałam wszystkiego dość. Wiem tyle, że pomimo, że jest trudno, że czasem nie mam siły, bo zamiast pracować chciałabym pospać dłużej albo spędzić dzień z moim synkiem, to warto. Warto walczyć o siebie, pokonywać ograniczenia, słuchać się swoich potrzeb i realizować marzenia.

Bo to właśnie nadaje sens naszemu życiu.

Gdy decydujesz się na dziecko wyobrażasz sobie tylko cudowne chwile i wydaje Ci się, że te problemy, które mają inni u Ciebie nigdy się nie pojawią. A potem przychodzi rzeczywistość: zmęczenie przy którym wszystkie dotychczas zarwane noce to przyjemne, wręcz relaksujące wspomnienie, brak kontaktu z dzieckiem przez kilka pierwszych miesięcy, ciągłe wysłuchiwanie co powinnaś zrobić lepiej i udowadnianie Ci, że jesteś do niczego, nie wspomnę o opuchnięciu, które nie schodzi przez pół roku po porodzie i powolnym dochodzeniu do sprawności fizycznej.

Gdy zaczynasz budowę domu widzisz tylko efekt końcowy – przestrzeń, widok na las, białe meble, szczęśliwe dzieci, porządek. Potem przychodzi czas budowy i pojawiają się opóźnienia, spartaczona robota i nieprzewidziane wydatki. Urządzanie to istne piekło, bo nie masz czasu na jeżdżenie i szukanie tych wszystkim lampek, srampek i kinkietów, a gdy już zamieszkasz w tym swoim wymarzonym domu, okazuje się, że budżet tak się rozjechał i w efekcie nie stać Cię na meble.

Gdy decydujesz się na własną firmę wiesz, jesteś pewna, że teraz, gdy wszystko zależy tylko od Ciebie, będzie już tylko cudownie. Masz taką wiedzę i umiejętności, że w ciągu trzech miesięcy osiągniesz poziom zarobków, które miałaś pracując na etacie. Poduszka finansowa? Tak słyszałam, ale mnie to nie dotyczy. Nie jest tak łatwo we własnej firmie? Phi! Takie bzdury powtarzają osoby, które najwidoczniej nie potrafią robić tego dobrze. Po paru miesiącach zderzasz się ze ścianą z taką siłą, że ledwo się podnosisz. Ale to nie wszystko, bo nawet jak ogarniesz jakąś część, zapanujesz nad jakimś obszarem, to z boku wyskakuje coś nowego. Najzabawniej jest wtedy, gdy wszystko wyskakuje na raz, np. dzień przed eventem, na który zapisało się 500 osób.

Brzmi strasznie? Bo momentami tak faktycznie jest, ale w równoległej rzeczywistości pojawiają się też piękne momenty.

Gdy po powrocie do domu kładziesz to maleństwo obok siebie, karmisz je piersią i wiesz, czujesz to całą sobą, że ta kruszyna na zawsze zmieniła Twoje życie na lepsze. Nadała nowy sens, wniosła taką miłość, której nigdy nie znałaś, pokazała Ci nowy wymiar Twojego istnienia. Bezwarunkowa miłość, którą czujesz od pierwszych chwil, pierwszy uśmiech, pierwsze kroki – to wszystko wynagradza trudne chwile i unosi Cię tam, gdzie w życiu byś się nie znalazła, gdyby nie ta istotka.

Nie masz mebli, ale masz własny dom. Co z tego, że przez najbliższy rok będziesz spała na materacu, co z tego, że robotnicy źle położyli płytki w łazience – chrzanić to! Gdy tylko zrobi się cieplej wyjdziesz na SWÓJ taras i napijesz się przepysznej kawy pod brzozą, która już za chwilę będzie zielona. W upalne lato poczytasz książkę na hamaku zawieszonym pomiędzy drzewami, a w zimę organizować będziesz spotkania ze znajomymi przy kominku i grzanym winie.

We własnej firmie jest podobnie. Są momenty, chwile które dają siłę, by przetrwać kolejne dni pracy, która nie zawsze jest łatwa i przyjemna. W moim przypadku są to wiadomości od czytelniczek mojego newslettera z informacją, że pomimo tego, że sama nazwałam się spamerką promując kurs on-line, one i tak wyciągnęły coś z tego dla siebie i jeszcze mi za to dziękują.

Są to te dni, kiedy otwieram skrzynkę pocztową, a tam książka lub kartka z dedykacją i podziękowaniem za to co robię.

Są też to dni takie jak ten. Bo widzisz, pomimo tego, że jest niedziela, nie poszłam na uczelnię i nie spędzam czasu z moją rodziną, to jutro startuje mój pierwszy kurs on-line z budowania zaangażowanej społeczności. Ten kurs to moje dzieło. Wszystko co w nim się znalazło stworzyłam sama. Wykreowałam. Wymyśliłam. Rozpisałam. Zapakowałam i jutro przekazuję go 90 kobietom, które postanowiły mi zaufać. Czy to nie jest piękne…? Czy dla takich chwil nie jest warto starać i ciężko pracować…?

WARTO!

Nikt Ci tego nie da, żadna praca, żaden szef, żadne wynagrodzenie. Realny wpływ na otaczającą Cię rzeczywistość, możliwość wyboru, wolność w podejmowaniu decyzji i niesamowite poczucie satysfakcji, gdy coś tworzysz i dzielisz się tym z innymi. A oni wzrastają i dzielą się tym z kolejnymi osobami, co w efekcie zmienia świat.

Tak jest niedziela. Tak pracuję, a nie odpoczywam. Tak, często mam dość.

A i tak jestem szczęśliwa 🙂

Ty też możesz.

Ściskam Cię mocno,
Alicja

8 thoughts on “MAM DOŚĆ PROWADZENIA WŁASNEJ FIRMY”

  1. Ja też przechodziłam przez kryzys we własnym biznesie i chyba przełomowy był nie tylko moment, gdy zaczęłam wreszcie działać i przestałam się zadręczać, ale też zrozumiałam, że realizując swoje marzenia też można przechodzić przez gorsze momenty.

  2. Wioletta Wiola

    To wszystko takie prawdziwe.Wszystko z tych rzeczy już przerabiałam teraz już tylko czas na sukces.Trzeba mi było tych paru zdań.????

  3. Eugénie la Fini

    Alicjo! Jesteś wielka 🙂

    Podobnie jak Ty jestem introwertyczką, wystąpienia są dla mnie koszmarem, ale wiem też, że nadejdzie taki moment w moim życiu, że wszystkie bariery pękną i będzie dobrze. Mam wielkie wsparcie w Ani Bocheńskiej, ale również w moim obecnym Szefie, który daje mi dużo swobody w działaniu, gdzie sama sobie jestem panem, sterem i okrętem. Rozmowy z Anią i Szefem są bardzo budujące i wiem, że MOGĘ. A Ty? Inspirujesz mnie od momentu jak się tylko poznałyśmy. Bądź! Po prostu bądź!

    Życzę Ci nadal wytrwałości i kibicuję z całego serca. Niech marzenia się spełniają 🙂

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.