Ostatnie trzy dni spędziłam na szkoleniach stacjonarnych. Jako, że mieszkam w okolicy metra trzy dni z rzędu odbywałam drogę przypominającą tę, którą realizowałam podczas pracy na etacie – pobudka o 7.00, szybki prysznic, śniadanie, metro, biurowiec. Godziny w których szkolenia się odbywały również nie są bez znaczenia.. 9.00-17.00.
Pierwszego dnia było fajnie, bo dawno nie funkcjonowałam w tym trybie. Pomyślałam sobie, że może nawet powinnam zacząć pracować w jakimś cooworkingu i do listy rzeczy do zrobienia dopisałam sobie “Znaleźć cowork na Bielanach”.
Drugiego dnia wstawało mi się trudniej (na co dzień budzikiem jest nasz 2-letni synek, któremu zdarza się pospać nawet do 9.00), ale entuzjazm nie zniknął. Pogoda za oknem trochę ostudziła mój zapał i przypomniała o zimowych porankach, których nie cierpiałam w pracy na etacie. Niezależnie od pogody, samopoczucia czy zmęczenia, trzeba było wstać, ubrać się i wyjść na ten ziąb – to wspominam chyba najgorzej. Nie mniej jednak wyszłam z domu z pozytywnym nastawieniem. Ale … kolejna już podróż metrem w godzinach szczytu, dała przestrzeń do obserwacji przemyśleń. Zobaczyłam nie tylko całą masę osób z nosami w telefonach, ale smutek i zmęczenie. Ciężar. Jakąś nieopisaną melancholię, której wcale nie pomagają najmodniejsze jeansy czy najnowszej generacji smartfon. Dodatkowo, pomimo tego, że jestem w połowie ciąży, a mój brzuch jest już widoczny, nikt nie ustąpił mi miejsca. Nie to, że narzekam czy coś, bo akurat czułam się dobrze. Nie potrzebowałam tego, ale uderzył mnie brak życzliwości i wrażenie, że jestem w metrze duchów, a nie ludzi.
Trzeciego dnia również nikt nie zapytał czy chciałabym usiąść, a pasażerowie byli równie smutni co poprzedniego dnia. Byłam już zmęczona tymi podróżami, dlatego cieszyłam się, że to ostatni dzień w miejskich wycieczek w godzinach szczytu.
Dodatkowo, każdego z tych dni widziałam moją rodzinę dopiero ok. godz. 18.00. Podczas jednego z poranków nie przywitałam się z synkiem, bo jeszcze spał, także nie widziałam się z nim prawie całą dobę.
Cieszę się, że zdecydowałam się na własną działalność, choć nie jest to prosta droga. Wpływy nie są regularne, a na Twoich barkach leży odpowiedzialność za … wszystko. Choć możesz decydować o tym czym się zajmujesz, musisz wykonywać szereg czynności, które niekoniecznie leżą w Twoich kompetencjach – nie zawsze wszystko można oddelegować. Jednak po tych kilku dniach jeszcze bardziej doceniłam swoją sytuację i miejsce w którym obecnie znajduje się moja firma. Stąd pomysł na blogowy wpis! Za co więc kocham pracę w domowym biurze? 🙂
1. JESTEM BLISKO MOJEJ RODZINY
To najważniejszy i najmocniejszy argument. Z uwagi na możliwość pracy w domu, mogę:
- przytulać mojego synka kiedy mamy na to ochotę,
- być blisko (nawet gdy pracuję), gdy choruje czy ma gorszy dzień,
- dbać o to co je, jak się ubiera i zachowuje,
- gdy mam luźniejszy dzień wyjść na rodzinny spacer.
Dzięki pracy w domu, mam na oku moje dziecko, gdy zajmuje się nim niania, co daje mi duże poczucie spokoju. Dodatkowo, dzięki temu, że nie tracę na podróże 2-3h dziennie, rano możemy zjeść wspólne śniadanie, a po południu spotykamy się ok. godz. 16.00-17.00, a nie 18.00-19.00.
2. DECYDUJĘ O DNIACH I GODZINACH PRACY
Oczywiście, że wiąże się to z ogromną samodyscypliną, ale jest do zrobienia. Co więcej, we własnej firmie ustalanie godzin pracy to czysta frajda. Podjęłaś taką a nie inną decyzję, wybierasz więc godziny pracy w których chcesz, a nie musisz pracować – słowo “chcę” jest w tym przypadku kluczem do sukcesu! Nie siedzisz w pracy od 9.00-17.00, bo ktoś Ci narzucił, tylko dlatego, że taką decyzję podjęłaś.
Jak to wygląda aktualnie u mnie? Pracuję od pon. do czw. w godzinach 9.00-13.00, a jak Franek śpi (czasem zdarza mu się nie robić po południowej drzemki), do 15.30-16.00. Czyli od 4h do 8h, cztery dni w tygodniu. Wychodzi od 1/2 do 3/4 etatu.
Dlaczego akurat takie godziny pracy?
- Rano jestem najbardziej efektywna, choć zanim na świat przyszedł Franek zdarzało mi się pracować wieczorami (rzadziej nocami). Poza tym teraz, gdy w domu jest 2-latek, a ja spodziewam się drugiego dziecka, po 17.00 jestem niezdolna do pracy 🙂
- W takich godzinach mam pomoc do synka.
- Mniej więcej w godzinach 9.00-17.00 pracuje mój partner Ludwik, który pomimo tego, że również ma własną działalność pracuje z firmami, które w tych godzinach są aktywne.
- Od 16.00-17.00 do wieczora mamy czas dla siebie i na obowiązki domowe, które wykonujemy wspólnie.
3. MOJE STANOWISKO PRACY TO MOJE KRÓLESTWO
Mogę przestawić biurko do innego pokoju, zmienić lampkę na różową czy wstawić donice kwiatów, które ożywią moje biuro. Mogę przemalować meble “biurowe” czy całkowicie zmienić aranżację kupują kilka ciekawych dodatków! Nie dość, że nikt mi nie mówi co i jak ma stać, to jeszcze mogę zmieniać swoje biuro kiedy chcę.
4. NIE TRACĘ CZASU NA DOJAZDY
Mój ulubiony punkt! Choć wiem, że czas w aucie/środkach komunikacji miejskiej można wykorzystać na maksa, nie jest to dla mnie zbyt poważny argument. Lubię decydować kiedy czytam czy słucham podcastu. Nie zawsze mam na to ochotę akurat o 8.00 rano czy po całym dniu pracy, o godz. 17.00. Poza tym te smutne i zmęczone twarze wcale nie motywują do pracy.. Gdy się nie ma wyjścia, dobrze jest ten czas wykorzystywać, ale ja i tak wolę nie dojeżdżać.
5. OSZCZĘDZAM
Nie kupuję kawy, kanapek i obiadów na mieście. Nie wydaję pieniędzy na komunikację czy benzynę. Przy odpowiedniej organizacji mam w kuchni obok zarówno pyszną kawę, przekąski i jak i domowy obiad. Przy odpowiedniej, bo czasem nie udaje się zrobić zakupów czy zrobić obiadu przed rozpoczęciem dnia pracy.
6. NIE MUSZĘ ZAKŁADAĆ UNIFORMU
Ba! Mogę pracować w pidżamie, szlafroku czy w … samych majtkach jak będę miała taką potrzebę. Nie mam, ale gdybym miała, to sama rozumiesz – mogę tak pracować 🙂 Nie maluję się i nie tracę czasu na przygotowanie odpowiednich ubrań i dodatków, po prostu jestem. Oczywiście robię co trzeba gdy mam spotkania, prelekcje czy nawet transmisje live, ale to czysta przyjemność. Poza tym, z uwagi na mało formalny charakter, też nie muszę się tym tak bardzo przejmować. Jestem bliżej siebie. Chodzę tak jak mi wygodnie, a nie jak ktoś mi karze. Maluję się wtedy, kiedy chcę, ale nie po to, by pasowało do formalnego wizerunku. Dzięki temu życie staje się prostsze, a ja mam więcej czasu na ważne dla mnie rzeczy.
A Ty za co kochasz pracę w domowym biurze? Podziel się ze mną swoimi spostrzeżeniami na ten temat, w komentarzu poniżej 🙂
Ściskam,
Alicja